wtorek, 12 kwietnia 2016

Prolog

- Ty pieprzony dupku! - krzyknęła blondynka, uderzając z liścia w twarz niczego winnego chłopaka, który patrzył zszokowany, jak zdenerwowana dziewczyna kręci głową i wychodzi, trzaskając drzwiami. Brunet spoglądał zdezorientowany na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna. Drzwi wejściowe ponownie się otworzyły, ukazując zadowoloną z siebie twarz brata bliźniaka Marcela, który wszedł na luzie do środka, zrzucając marynarkę. Widząc brata, Harry skinął mu głową i wsadził do ust miętową gumę do żucia, po czym tak po prostu go wyminął i poszedł do salonu. Marcel ruszył za nim.
- Co tam brat? - zagadał Harry, siadając wygodnie na kanapie, gdzie rozłożył nogi na stoliku do kawy. Marcel automatycznie się spiął. Tyle razy mu powtarzał, że oczekuje od niego trochę kultury. Jak widać Harry nie bardzo lubił stosować się do czyichkolwiek poleceń.
- Znowu oberwałem za ciebie, przez to, że jakaś twoja laska się wkurzyła. - Harry wzruszył ramionami, podkładając ręce pod głowę. - Nienawidzę wyglądać tak, jak ty.
- Nie wyglądasz. - Harry skrzywił się nieznacznie. - Te wielkie bryle i pedalskie sweterki sprawiają, że czasem nawet ja mam cię za obcego i zastanawiam się, czy któryś nie jest adoptowany. Nawet nie mów, że wyglądasz jak ja, bo to jest obraza majestatu.
- A jednak twoje laski cały czas się mylą. - Harry uśmiechnął się cwanie.
- Bywa. A Janette się nie przejmuj. Przejdzie jej. - machnął ręką, odwracając wzrok od Marcela i sięgając po pilota, którym włączył telewizor.
- Harry? Ona miała na imię Joe. Nie Janette.
- Co za różnica? Wszystkie są takie same. - Harry cmoknął. Marcel już więcej nie próbował zaczynać rozmowy. Cały czas jednak nurtowało go jedno pytanie: jakim cudem tak dwie różne, a jednak takie same osoby zostały uchowane przez jedną matkę?